Czasem przychodzi taki dzień kiedy nic się nie udaje. Podczas wędrówki zacznie siąpić deszcz, wpadniemy po kolano w wodę lub urwie się szelka od plecaka. Lub wszytko naraz. Czasem może to być problem z rozpaleniem ognia bo... bo taki był dzień. A na ogniu bardzo nam zależało chociażby po to żeby się wysuszyć, poprawić morale, zjeść coś ciepłego. Spróbować przeżyć przy siarczystym mrozie. I jak na złość nigdzie w pobliży nie ma słynnej kory brzozowej a cały ekwipunek jest przemoczony. Właśnie na takie sytuacje dobrze mieć zapakowaną gdzieś na dno plecaka lub jeszcze lepiej - noszonej zawsze przy pasku ładownicy przygotowaną niezawodną wodoodporną rozpałkę. Przepisów na to jest wiele i przysłowiowej Ameryki tutaj nie odkrywam ale jak wspomniałem wyżej, warto mieć takie coś w ekwipunku więc postanowiłem i dla siebie przyszykować.