piątek, 25 września 2015

Ogień

"Błogosławieni gościnę dający! gość wszedł;
Gdzie ma on zasiąść?
Śpieszno bardzo jest temu, kto koło ogniska
Ratunku szukać musi"
Pieśń Najwyższego (Havamal)


Wieczór. W lesie zaczyna robić się ciemno. Granatowo. W oddali, pomiędzy drzewami widać kilka błysków. Wśród coraz gęstszych ciemnościach widać mały krąg przybierający czerwoną barwę, oświetlony światłem bijącym z niewielkiego obozowego ogniska.


Ognisko. Kwintesencja sztuki leśnego obozowania. Daje ciepło. Daje jedzenie i wodę. Podnosi morale. Hipnotyzuje.



Czasem rozpala się je dla samej przyjemności posiedzenia w jego pobliżu a czasem umożliwia spędzenia nocy w lesie. Lub ogrzeje w zimie. Ma wiele oblicz. Zarówno jeśli chodzi o jego budowę, pełnioną funkcję lub intencje z jaką był rozpalony.


Może być jednocześnie podstawą życia w lesie, jak również szczytem do którego się dąży.

Powiem szczerze. Przez dłuuugi czas miałem problemy z rozpalaniem ognisk. I mowie tutaj o sytuacjach gdy miałem do dyspozycji zapałki lub zapalniczkę. Płomień był, zaczynał rosnąć i rosnąć. Zjadał podpałkę aż w końcu zaczynał coraz mocniej dymić i gasł. A gdy ktoś miał mi się jeszcze patrzeć na ręce to kompletna porażka gwarantowana.


Pierwszy sukces i pierwsze własnoręczne zrobione ognisko rozpaliłem w pewne ciepłe popołudnie gdy szwendałem się samemu po moim ulubionym lesie. Tym większa rozpierała mnie duma bo ognisko rozpaliłem od historycznego kutego krzesiwa ze stali węglowej. Nic wtedy na nim nie przyrządziłem tylko posiedziałem chwilę i napawałem się ta chwilą.

O dziwo później dalej miałem problemy z rozpalaniem ognisk gdy posługiwałem się zapałkami lub zapalniczką. Po czasie rozkminiłem skąd to się brało. Przy stosowaniu krzesiwa wszystkie elementy muszą być dokładnie przygotowane. Hubka, trawy, kora, podpałki, rozpałka. Suche i dokładnie przygotowane na przyjecie tej jednej drobnej iskry na którą trzeba się czasem nastukać o krzemień żeby się pojawiła i padła gdzie trzeba. Potem rozdmuchiwanie które nie zawsze musi się skończyć powodzeniem.

Natomiast gdy ma się zapałki lub zapalniczkę to ma się od razu w ręku gotowy płomień. Wszystko jest dużo prostsze. Wręcz za proste przez co podchodziłem do tego zbyt "na odwal". Bo to w końcu niby takie proste. To jedna sprawa. Druga to potrzeba nabycia doświadczenia samego rozpalania ogniska. Doboru drewna. Przygotowania go. To przyszło z czasem.

Teraz rozpalanie ognisk przychodzi mi dużo łatwiej. Poznałem kilka sztuczek, zdobyłem trochę doświadczenia. Jednak w dalszym ciągu nie nazwałbym się mistrzem ognia. Wiele jeszcze przede mną.


Ale jedno nie ulega zmianie. Za każdym razem jak jestem w lesie i rozpalę ognisko, czy to dla ugotowania czegoś, czy ogrzania się to zawsze, w momencie gdy ogień zaczyna pochłaniać gałęzie odczuwam satysfakcję taką samą jak za pierwszym razem.






Zapraszam na swoją stronę na FB Każda Strona Świata













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz