czwartek, 4 lutego 2016

Leliszka 21.02.2015.

Wolny weekend, powrót w rodzinne strony więc wniosek łatwy. Plecak na plecy i w teren!
Wybór padł ma Leliszkę. O miejscu tym usłyszałem już jakiś czas temu. Miejsce jakby z książek lub opowieści ponieważ udać miałem się do opuszczonej miejscowości którą dziś przykrył las i bagna. Im bliżej granicy kraju, zwłaszcza na Roztoczu Południowym tym więcej takich miejsc. I chociaż zazwyczaj wyraźniejszych śladów po nich nie widać i można codziennie mijać je nieświadomie to wprawne oko będzie mogło dostrzec i poukładać w całość z pozoru nieznaczące elementy. 

Data 21.02.2015r. 
Miejsce: Roztocze Środkowe -> Leliszka
Warunki: Pochmurno. Powyżej zera stopni
Cel: Dotrzeć do miejsca gdzie dawniej znajdowała się miejscowość.

Fedory nie mam, ale zrekompensowałem to pełnym plecakiem i jak Indiana Jones ruszyłem w poszukiwaniu zaginionego miasta.

Najpierw jednak musiałem przebić się przez Tomaszów. Na początek wybrałem trasę wzdłuż czerwonego szlaku turystycznego który prowadził mniej więcej w kierunku mojego celu. A dodatkowo sam w sobie warty jest zobaczenia.



Tomaszów rozrasta się głównie własnie w stronę południa, dochodząc już prawie do zabudowań Łaszczówki. Początkowo przywitała mnie tam ubita, tego dnia lekko rozmyta droga i kilku pierzastych autochtonów. Pewien urok tej miejscowości jest. W centrum ulice oczywiście już wyasfaltowane. Przy kościele skręciłem w prawo - na południe, ciągle wzdłuż szlaku. Droga przechodzi tam pomiędzy stawami rybnymi. W jednym woda była spuszczona i z dna wystawała drewniana łódka, prawdopodobnie wcześniej zatopiona, sądząc po ilości błota jaką była oblepiona. Na poboczu drogi leżały resztki rozjechanej i wysuszonej kości. Schyliłem się, podniosłem i myślę "super, materiał na groty do strzał i to już wstępnie przygotowane - biorę!".










Niedługo potem zostawiłem za sobą zabudowę. Tuż za jej granicą otwarta przestrzeń i na horyzoncie pojawił się las, w który z przyjemnością wszedłem. Zaraz sprawiłem sobie kostur i ruszyłem przed siebie.

Droga przez las zakończyła się w miejscowości Sołokije nad źródliskiem. Sam naliczyłem tam siedem źródeł. Miła okolica i postawiona tam wiata były nieomylnymi znakami pierwszego postoju. Sprawdziłem trasę, trochę podjadłem, uzupełniłem wodę i ruszyłem dalej w drogę. Na krzyżówce skręciłem w lewo w stronę Rudy Żelaznej. Znałem to miejsce już wcześniej. Cztery lata temu złapał mnie tam deszcz, a gdy ustał ruszyłem w prawo w las, w kierunku niewielkiego jeziora nad którym spędziłem swój pierwszy nocleg w terenie. Pierwsza taka przygoda. Kąpiel w jeziorze, szybka przelotna burza, i nieudana próba rozpalenia ogniska. Noc pod prowizorycznym zadaszeniem ze... starej zasłony (ale kupionej specjalnie w tym celu w ciuchlandzie w taktyczne camo ;P ), bez karimaty, owinięty kocem. Ah, wspomnienia. No ale tym razem skręciłem w lewo na Rudę, opuszczając czerwony szlak. Po pewnym czasie minąłem kilka stawów i opuściłem cywilizację ruszając brzegiem rzeki Sołokija.











Początkowo szedłem wschodnim brzegiem, ale gdy tylko nadarzyła się okazja przeszedłem na drugą stronę. Mostek mały, chybotliwy, ale dało radę przejść. Gdy tylko się przez niego przedarłem, w moją stronę zaczęła iść Wiejska Starowinka. Początkowo myślałem że ma w planach mnie pogonić, ale było wręcz przeciwnie - myślała że idę do niej w gości i jestem kolegą jej wnuka (w sumie nazwisko by się zgadzało, znam takiego kogoś). Wytłumaczyłem co i jak, że to nie o mnie chodzi a w zamian zostałem pokierowany na ścieżkę. Dodatkowo gdy powiedziałem że idę do Leliszki dowiedziałem się że "straszno tam chodzić, zwłaszcza samemu". Podziękowałem, za pomoc i ruszyłem w dalszą drogę. 

I nareszcie normalny las. Szedłem czasem ścieżka, czasem na przełaj. Z prawej strony minąłem częściowo zamarznięte rozlewisko z którego wyrastały stojące na niewielkich wyspach drzewa. Natomiast po lewej między drzewami widać było otwartą przestrzeń nadrzecznych łąk. Gdy zobaczyłem na granicy lasu myśliwską ambonę skręciłem w jej stronę






Co mogłem zrobić? Oczywiście wlazłem na górę. Rozejrzałem się po okolicy. Przede mną była płaska łąka z kilkoma kępami drzew i krzewów. Dolina Sołokiji. Samą rzekę można było zlokalizować po sznurku nadwodnych chabazi. W oddali na drugim brzegu kolejna ambona, ale prócz niej nie widać było żadnej innej zabudowy mimo że kiedyś stało tam kilka domów przysiołka Dulne. Horyzont zamykała linia lasu. 
Szybko złapałem za aparat gdy z krzaków wyleciały jakieś ptaki. Fota cyknięta i następne ptaki oglądałem już na spokojnie przez lornetkę.

W dalszą drogę ruszyłem łąką. Stosunkowo sucha i równa, więc droga była czystą przyjemnością. Tylko czasem musiałem nadłożyć drogę omijając kanały lub większe kępy krzaków. Rzeka tymczasem wiła się i meandrowała tuż obok w całkowicie naturalny i niekontrolowany sposób. Idąc w swoich taktycznych gumiakach musiałem coraz uważniej stawiać nogi żeby nic się do nich nie nalało, aż w końcu postanowiłem odbić w stronę położonego trochę wyżej lasu. Po pewnym czasie dotarłem do leśnej drogi otoczonej bagnem. Pod nogami przepłynął mi niewielki strumień.  Sprawdziłem pozycję na mapie i już wiedziałem gdzie jestem. Dawno temu nie było tu takiego gąszczu roślinności i but nie zagadał się po zejściu ze ścieżki z tej prostej przyczyny iż była tutaj miejscowość - Leliszka. Wychodzi na to że wszedłem w las w idealnym momencie. A miejsce wprost czekające na dokładniejszą eksplorację. 





Idąc drogą na południe dotarłem do tamy na Sołokiji. Po lewej rozciągał się widok na zalew. Gdy przeglądałem przedwojenne mapy już wtedy był tutaj. Dziś służy głównie wędkarzom. Połaziłem chwilę czasu dookoła, pofotografowałem. W końcu gdy było jeszcze jasno znalazłem miejsce na obóz na prawym brzegu.To właśnie tutaj, w okolicach tamy na wschodnim brzegu zalewu znajdowały się gospodarstwa Leliszki oraz gajówka. Stał tutaj nawet młyn wodny napędzany wodą ze spiętrzenia na rzece. Domyśleć można się tylko tego, że głównym zajęciem mieszkańców Leliszki były prace leśne i połów ryb, oraz przemiał zboża na mąkę lub kaszę.

















Słońce powoli zachodziło i zastanawiałem się czy zostać tam na noc czy wracać jeszcze tego samego dnia. Na razie jednak rozłożyłem obóz i zabrałem się do rozpalania ognia zapełniając co pewien czas miejsce na karcie pamięci w aparacie. Na wieczerzę przygotowałem moje popisowe danie - zupa cebulowo-serkowa. Chociaż tym razem wyszła niestety bez fajerwerków, ale gorąca i sycąca o co przecież chodziło. 











Gdy skończyłem jeść od dawna była już noc. Czas więc było w drogę. Latarki prawie nie używałem w drodze, świeciłem nią głównie gdy w okolicy wsi Żyłka zaczął kręcić się koło mnie po krzakach dzik, ale ostatecznie żaden z nas nie wszedł sobie w paradę. W Bełżcu wyszedłem z lasu przy leśniczówce do której dojeżdżałem kiedyś na rowerze na praktyki uczelniane. 
Potem już prosta droga wzdłuż krajowej siedemnastki prosto do Tomaszowa.

Przygoda zakończona. Szczególnych śladów po dawnych cywilizacjach niestety nie odkryłem. Nie tym razem... 

Post opisywał wyjście w teren sprzed prawie roku. Ale całkiem niedawno znów odwiedziłem to miejsce. Tym razem wypad dużo bardziej owocny. Dłuższy, więcej się działo i... reszta w następnym wpisie ;)




Tradycyjnie zapraszam na swoją stronę na FB Każda Strona Świata














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz