wtorek, 9 sierpnia 2016

Tomaszów - Lwów - Kijów. Droga do ZONY

ZONA chyba od zawsze mnie ekscytowała. Wydarzenia związane z katastrofą, powstanie Strefy, walka ze skażeniem. Tajemnica tego miejsca. Miasta i osady które nagle zatrzymały się w czasie z dnia na dzień. Poświęcenie wielu ludzi dla dobra całej Planety

W związku z wykonywaną przeze mnie pracą w Biurze Podróży miałem ostatnio okazję wybrać się na pełną niebezpieczeństw i przygód wyprawę w głąb ZONY. A było to tak.

Posłuchajcie.


Spis treści wszystkich wpisów o Czarnobylskiej Strefie Wyłączenia


Na początku chciałem jednak przytoczyć słowa mojego znajomego o ludziach odwiedzających Czarnobylską Strefę. Otóż podobno bardzo łatwo odróżnić przebywającego w ZONIE Ukraińca lub Białorusina od obywateli innych narodów. Oni traktują to miejsce jak dla przykładu Polacy obóz w Oświęcimiu - miejsce tragicznych wydarzeń. Dla innych jest to głównie przygoda. Samemu starałem się połączyć te dwa spojrzenia i potraktować to podwójnie. Przeżyć przygodę, ale też mieć świadomość wielkiej tragedii jaka się tam dokonała.

Z mandżurem zapakowanym w stary harcerski mieszok rozpocząłem swoją podróż w Tomaszowie w sobotę 23.07. z samego rana. Pierwszym celem podróży był Lwów. Wspaniałe miejsce. Można tam wracać wieeele razy.  Odprawę na granicy przeszliśmy bardzo szybko, przestawiliśmy zegarki na czas lokalny i ruszyliśmy dalej na wschód. Po drodze ciekawe opowieści Pilotki np o tym dlaczego wozy zaprzęgowe na Ukrainie mają rejestracje. Nie jest to oczywiście w żaden sposób narzucone przez prawo. Po prostu poza miastami drogi na Ukrainie są przeważnie nieoświetlne i jadący w nocy wóz to dla kierowcy auta jedynie nieco ciemniejsza plama w mroku nocy. Większość rolników przymocowała zatem stare tablice rejestracyjne od zezłomowanych samochodów do swoich furmanek które są odblaskowe (rejestracje - nie furmanki) i dają dużo większe bezpieczeństwo w nocy. A jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach to fatalny ich stan u naszych wschodnich sąsiadów ma też swoje dobre strony. Po prostu w wielu miejscach nie ma możliwosci rozpędzenia auta do takich prędkości by można było ryzykować jakąś kolizją! Genialne w swojej prostocie i skuteczniejsze niż stawiane co chwila fotoradary. Sama trasa od granicy do Lwowa bardzo sielska. Zobaczyć można wiele widoków o które w Polsce coraz trudniej. Furmanki zaprzęgnięte w konie, dzieci pasące krowy na pastwisku. Stogi siana. W końcu dojechaliśmy do Lwowa gdzie odłączyłem się od grupy. Spędziłem tam wtedy cały dzień (trzeci w tym roku - ciągle mi mało) i sądzę, że warte to jest osobnego wpisu. Po włóczędze w mieście Lwa udałem się już wieczorem na dworzec kolejowy. Zupełnie inny widok niż w centrum miasta. Między innymi tabuny Cyganów rozłożonych po trawnikach  w przydworcowym pareczku. Ale z drugiej strony również niedaleko nich zwykli podróżni ze swoimi plecakami i sprawami będący jakby obok tego krajobrazu. Do tego typowe dla większości dworcowych ekosystemów targowiska, w tym przypadku rozkładane często na gołej ziemi.







Sam dworzec zabytkowy. Przyjemnie było w nim odczekać na pociąg. Na samym dworcu są dwie poczekalnie, z czego jedna była darmowa a druga płatna. Czy były między nimi różnice? Jeśli tak to niewielkie. Może zaopatrzenie sklepiku. Ale słyszałem z plotek, że przede wszystkim chodzi o zapach. Do tej płatnej zazwyczaj nie chodzą osoby co do których można mieć wątpliwości jeśli chodzi o zachowywanie higieny.



Mała informacja dla osób z kręgu zachodniej cywilizacji. Każdy kraj ma jakieś zwyczaje które dla jego mieszkańców wydają się normalne, ale dla przyjezdnych bywają ... dziwne. Tak jest np z podwójnymi kranami na Wyspach Brytyjskich, osobny dla ciepłej osobny dla zimnej wody (by uzyskać w takiej kombinacji wodę letnią które nie spowoduje poparzeń lub odmrożeń jest oczywiście sposób. Wystarczy zatkać korek i nalać wodę ciepłą i ziemną w ulubionych proporcjach. Ponoć taki był zamysł tych podwójnych kranów. Jednak trochę bez sensu gdy chcemy np tylko szybko umyć dłonie). U nas w toaletach centralnym "punktem zainteresowania" jest porcelanowy tron. Na wschodzie trzeba być gotowym, że możemy spotkać zamiast standardowego siedziska obudowaną dziurę w podłodze. Cóż. Jaki kraj taki obyczaj. No i to przede wszystkich w starszym budownictwie. W nowych budynkach jest już "po zachodniemu" tak jak w Anglii gdzie odchodzi się powoli od podwójnych kranów. Czasem jednak wizyta w takiej tualecie... może być pewnym zaskoczeniem. A w skrajnych przypadkach wejście do niektórych szaletów urasta do rangi heroicznego wyczynu. Są to jednak na szczęście odosobnione przypadki. Nie chcę oczywiście nikogo straszyć "dziką Ukrainą". Czasem warto jednak kupić nawet puszkę coli i skorzystać w jakimś lokalu lub po prostu poprosić gdzieś. A na dworcu kolejowym we Lwowie radze jednak skoczyć dosłownie 80 metrów obok na dworzec autobusowy. Nowy budynek z nowo urządzoną toaletą. W cenie takiej jak na kolejowym. Cóż. Temat może nie do końca ciekawy ale jednak potrzebny. Zwłaszcza podczas długich podróży.

W oczekiwaniu na pociąg zwiedzałem trochę dworzec. Puki co mój kurs nie wyświetlał się jeszcze na tablicy w poczekalni. Warto przede wszystkim patrzeć na numer kursu bo czasem na tej samej linii jeździ kilka pociągów. Powłóczyłem się trochę po dworcu i przy jednej przechadzce przejściem podziemnym zobaczyłem na jednym z mniejszych wyświetlaczy prowadzących bezpośrednio na perony, że własnie z tego peronu mój transport będzie jechał jako drugi w kolejności (informacja ta nie była jeszcze wyświetlana na głównym wyświetlaczu w poczekalni). Wyszedłem na górę, dla pewności dopytałem się jeszcze konduktorki i usiadłem pod ścianą. W końcu nastąpiła zmiana. Ten który stał wcześniej zdążył odjechać a kilka chwil później na jego miejsce podstawiono już mój właściwy z Lwowa do Kijowa. Z tym, że nie był nawet oznaczony, ani skąd, ani dokąd ani jaki numer. Poczekałem chwilę aż konduktorki zaczną wpuszczać pasażerów, pokazałem bilet i paszport i władowałem się do swojego przedziału. Na szczęście byłem pierwszy więc mogłem spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu, ogarnąć co i jak. Pierwszy raz jechałem pociągiem sypialnym  na Ukrainie więc początkowo nie byłem pewien co tam zastanę. Trafiłem kiedyś na cytat podróżniczy z bodajże XIX wieku gdzie była rada by w podróż zabierać ze sobą swoje prześcieradło bo w ośrodkach dla podróżnych pościel bywała czysta rzadko lub nigdy a w sienniku znaleźć można było pluskwy (nie - nie te podsłuchowe). Kierując się tym przed wyjazdem włożyłem na dno plecaka prześcieradło do śpiwora na wypadek gdyby było potrzebne. Okazało się, że na każdej pryczy leży zrolowana kołdra z poduszką a na niej zafoliowany, prosto z pralni zestaw pościelowy. Po rozerwaniu można było poczuć świeży jeszcze zapach proszku. Uznałem, że nie ma sensu wyciągać swojego prześcieradła i skorzystam z tego co dostałem w cenie biletu. Pierwsze wrażenie super! Potem jednak kilka minusów. Cały dzień w podróży dość mocno nadwątliły siły witalne mojego telefonu i aparatu który dzielnie pstrykał zdjęcia przez cały dzień. I tu było moje zdziwienie gdy okazało się, że na całe pomieszczenie gdzie przygotowane są miejsca dla czterech osób jest jedno gniazdko. Prąd nie jest towarem pierwszej potrzeby jednak skoro montowali przy każdej pryczy w ścianie małą lampkę (która niestety dawała światło rozproszone na 1/3 przedziału a nie punktowe) mogliby zamontować też po gniazdku. No ale, tabor ten montowali pewnie jeszcze przed czasami gdy każdy posiadał w kieszeni mały emiter fal PEM. Korzystając z okazji, że na razie byłem jeszcze sam podłączyłem ładowarkę i rozłożyłem jakoś logicznie manatki. Żeby to zrobić musiałem jakoś dostać się na górę. Ale, ale. Nie tak szybko! Drabinki były ale... zaskoczyły mnie. Niewielkie i składane w ścianę. Ciekawe rozwiązanie i pomysłowości konstruktorom nie można odmówić. Jednak osobiście na przyszłość podziękuję z jazdy na wyższej kondygnacji! Wybrałem ją ze względów bezpieczeństwa bo jednak trudniej komuś przegrzebać w nocy plecak gdy jest on na wysokości. Jednak dolne prycze miały dużo lepsze zabezpieczenie przed kieszonkowcami. Po prostu były one w formie skrzyni i można było zamknąć dobytek w środku i położyć się na tym. A do tego sama wygoda spania bez konieczności wchodzenia po drobnej drabineczce. Na przyszłość tylko dolne łóżka!








No ale, na razie tylko narzekam i narzekam. Sama podróż oczywiście na wielki plus. Kto nie miał okazji podróżować pociągiem sypialnym niech żałuje. Brakowało jedynie wagonu restauracyjnego na co zwrócił uwagę pewien Ukrainiec który miał ochotę napić się ze mną małego piwka. Pozostało nam pogadanie w korytarzu. Przeszły różne tematy od tego skąd i dokąd droga, przez to gdzie który pracuje, po tematy społeczno-polityczne. Drażliwych tematów starałem się unikać ale on sam delikatnie zszedł na sprawę Wołynia nie rozumiejąc o co polski rząd robi tyle szumu i czemu tak usilnie trzyma się swojego. Cóż. Wchodzić w temat nie chciałem i życząc dobrej nocy poszedłem ułożyć się do spania. Nie było to nawet kłamstwo bo za mną był długi dzień i ledwie stałem na nogach, a następnego dnia chciałem być jak najbardziej wypoczęty.

Ponoć jedną z oznak tego, że człowiek dorósł jest to, że nie chce spać na górze w łóżku piętrowym. Mnie chyba to już powoli dopada bo jeśli jeszcze kiedyś będę miał przyjemność podróżować UZ to na pewno na dolnej kondygnacji! Po rozmowie ze wspomnianym wyżej Ukraińcem wlazłem jakoś po drabince na swoją pryczę, rozebrałem i ułożyłem do snu. I tutaj małe zaskoczenie. Ułożony byłem bokiem do kierunku jazdy i myślałem, że kołysać będzie na boki, jak w hamaku. Bujało jednak przód-tył! Całkiem przyjemnie ukołysało to do snu i już po chwili spałem jak dziecko.

Obudziłem się gdy dojeżdżaliśmy powoli do Kijowa. Za oknami mijaliśmy typowe przykolejowe krajobrazy w większych miastach. Stare budynki, krzaki, garaże. Pozbierałem swoje manatki, złożyłem pościel w porządku i w końcu pociąg zatrzymał się. Krótkie spojrzenie na kompas przytroczony do nerki od Baribala i ruszyłem do zachodniego wyjścia z dworca kolejowego. Odetchnąłem rześkim, lekko chłodnym (było w okolicach szóstej rano) kijowskiego powietrza. Ruszyłem powoli przed siebie i szybko zaczepił mnie ktoś proponując taryfę. Nie było potrzeby, bo mój cel był tuż po drugiej stronie ulicy.






Przeszedłem na plac pomiędzy niewielką wybudowaną na podwyższeniu cerkwią, a piętrową restauracją KFC. Ciekawy kontrast sacrum i profanum uzupełniony o bezdomnych śpiących pod krzakami. Pod zwisającymi gałęziami jednego z karłowatych drzewek dostrzegłem nawet namiot. Miasto powoli budziło się do życia razem z mieszkańcami tego skwerku. Chociaż w przypadku takich miast (oraz zazwyczaj przydworcowych ekosystemów) życie nie gasło nigdy. W końcu pod restaurację o umówionej godzinie pojawił się mój Stalker - Tatiana. Przywitaliśmy się, wrzuciłem mój mieszok do busa i ruszyliśmy na północ - ku ZONIE.
cdn.



Tradycyjnie zapraszam na swoją stronę na FB Każda Strona Świata FACEBOOK






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz