wtorek, 16 grudnia 2014

Nocny Rajd Śladami Żołnierzy Niezłomnych

"Idą idą leśni, kompas mają z gwiazd
Nikt nie słyszy pieśni, tylko jeden las.
Idą idą leśni, drogę leśnym daj
Tam gdzie my jesteśmy, tam jest wolny Kraj"

Janusz Zakrzewski "Idą leśni"


Oficjalnie II Wojna Światowa w Europie zakończyła się 8 maja 1945r. Jednak nie dla wszystkich. Mimo tego, iż Polska tę wojnę przegrała, pozostali ci którzy się nie poddali. Którzy pomimo przytłaczającego wroga, oficjalnego końca wojny, oraz grozy śmierci za swoje działania nie oddali broni. Zbrojne grupy z otwartych pól i koszar wojskowych skryły się w lasach by kontynuować walkę. Tym trudniejszą, gdyż toczyła się we własnej Ojczyźnie. Przeciwko okupantowi który starał się wmówić nam siłą swoje braterstwo. Okupanci radzieccy objęli władzę, a tych którzy się im sprzeciwiali, osoby pragnące Wolnej Polski i żyjący ideałami sprzed wojny, nazwali "bandytami".

Dziś, gdy wiele z ukrywanych lub przekłamywanych rzeczy wychodzi na jaw, dowiadujemy się faktów na ich temat i propagujemy je po latach kłamstw. Tych których dawniej komuniści nazywali bandytami, dziś nazywamy Żołnierzami Wyklętymi. Lub Żołnierzami Niezłomnymi.




Lasy Roztoczańskie dawały schronienie wielu powstańcom i partyzantom. Jedną z takich grup była kompania "Narol", którą dowodził Karol "Kostek" Kostecki. W nocy z 12 na 13 listopada 1945r kompania otrzymała rozkaz do wymarszu, którego celem był bank w Lubyczy Królewskiej. W grupie tej znajdowali się również miejscowi, którzy po pewnym czasie zorientowali się jednak, że nie zmierzają w kierunku Lubyczy, lecz na północ w stronę Tomaszowa Lubelskiego. W trakcie marszu, "Kostek" poinformował swoich podkomendnych, iż ich celem jest Smocza Jama.

W Tomaszowie Lubelskim naprzeciw zabytkowych budynków sądu, Cybulówki i Urzędu Stanu Cywilnego znajduje się niepozorny wjazd na podwórze. Znajduje się tam miejsce, które mieszkańcy Tomaszowa ochrzcili Smoczą Jamą. W latach 1944-1956 znajdowało się tam więzienie UB, w którym przetrzymywani, oraz torturowani byli ci, których aktualna władza uznawała za swoich przeciwników. Część z tych osób poniosło tam śmierć. 

Po zakończeniu wojny przetrzymywani byli tam liczni więźniowie, w tym również żołnierze Batalionów Chłopskich i Armii Krajowej. Po całonocnym marszu, żołnierze "Kostka" odbili wszystkich znajdujących się tam więźniów. Podczas całej akcji zginął jeden człowiek służący po stronie radzieckiej - jeden z dwóch strażników. Pierwszy na widok nadchodzących żołnierzy uciekł, a drugi niestety pozostał i zaczął przeładowywać broń. To przygotowywanie się do walki zadecydowało o jego życiu. Reszta UB-eków oraz milicjantów po wymianie ognia z partyzantami uciekła z ostrzeliwanego budynku tylnymi oknami. Uwolnieni żołnierze Kosteckiego powrócili w szeregi swojej rodzimej kompanii, a cywilom powiedział, że są wolni i mogą wracać do swoich domów.



Data: 15 - 16 listopada 2014r
Miejsce: Trasa przez lasy z Narola do Tomaszowa Lubelskiego
Środowisko: Głównie lasy roztoczańskie, gdzieniegdzie otoczone bagnami, sporadycznie pola, łąki
Warunki atmosferyczne: bezdeszczowo, temperatura niewiele powyżej zera, po wyjściu na otwartą przestrzeń silny, wychładzający wiatr.
Cel: Nocny marsz trasą którą oddział Karola "Kostka" Kosteckiego podążał z Narola do Tomaszowa, manewry.

\
Po 69 latach od tych wydarzeń Tomaszowski Klub Miłośników Historii postanowił uczcić pamięć bohaterów tego wydarzenia i zorganizował Nocny Rajd Śladami Żołnierzy Niezłomnych. Zebraliśmy się w Tomaszowie, na parkingu tuż za moim domem (miło z ich strony chociaż tego nie planowali ;P ). Już wtedy, kto miał, ten chodził przebrany w rekonstrukcje strojów partyzanckich. Ależ mnie wtedy zżerała zazdrość. A miała mnie później jeszcze podgryzać systematycznie nie jeden raz tej nocy. Sam ubrany byłem w zwykłą kurtkę, a na pasie miałem nerkę z kilkoma niezbędnymi rzeczami. Gdy wszyscy którzy wysłali zgłoszenia, zebrali się na miejscu, upakowaliśmy się do aut i wyruszyliśmy do Narola. Tam dołączyło do nas jeszcze kilka osób, i ostatecznie wyruszyło nas 36 osób płci obojga, z różnych organizacji historycznych, militarnych i osób niezrzeszonych. Na placu przed narolskim ratuszem utworzyliśmy dwuszereg i wysłuchaliśmy historii którą spróbowałem opisać w pierwszej części tego wpisu. Ruszyliśmy w trasę podzieleni na dwie grupy, pierwszą tworzyli rekonstruktorzy i "cywile", natomiast drugą w całości Związek Strzelecki.










Trasa prowadziła początkowo przez zabudowę Narola i przyległej wsi. Bezpośrednio z niej weszliśmy w las. Tam pierwszy, krótki popas i w drogę. Większość z uczestników miała latarki, głównie czołówki. Przy postojach i na części trasy oświetlaliśmy nimi sobie drogę, chętniej korzystaliśmy z czerwonych filtrów, ale głównie prowadziliśmy marsz w "zaciemnieniu", czyli przy zgaszonych latarkach. Gdy weszliśmy w las i zostawiliśmy za sobą siedziby ludzkie Strzelcy udali się do przodu, celem przygotowania na nas zasadzki, my zaś zostaliśmy z tyłu by omówić plan działania. Z przodu wysłaliśmy grupę która miała pełnić rolę wabia, oraz grupy bojowej, następnie szli cywile. Była to często stosowana formacja dzięki której cywile nie odłączali się daleko od oddziału i jednocześnie byli wyłączeni z działaś militarnych. W tym przypadku postanowiliśmy dodatkowo przechytrzyć zasadzkę. Przeprowadziliśmy krótkie rozpoznanie terenu i postanowiliśmy wysłać drugi oddział bojowy który miał za zadanie obejść główną drużynę i dokonać kontruderzenia (zasadzka zasadzki). Byłem przydzielony właśnie do tej grupy. Przedzieranie się przez krzaki, w obcym terenie w środku nocy, przy "zaciemnieniu" jest dosyć wymagające. Gdy byliśmy w drodze zobaczyliśmy między drzewami wybuch i usłyszeliśmy odgłosy potyczki. Przyspieszyliśmy i po pewnym czasie dołączyliśmy do grupy, wdając się w "wymianę ognia". Kto wygrał? I wszyscy i nikt. My mieliśmy złe rozpoznanie terenu. Oni natomiast nie wzięli pod uwagę obecności drugiej grupy.



Po wszystkim udaliśmy się w dalszą drogę. Mimo, iż było to upamiętnienie marszu bojowego, pozwalaliśmy sobie na śpiewy różnych partyzanckich piosenek (oczywiście poza terenem zabudowanym). Pogoda stopniowo zaczynała doskwierać, i na mijanym sporadycznie, otwartym terenie czuć było porywisty, chłodny wiatr. Całe szczęście zabrałem ze sobą dwie czapki. Grubą, w której podczas marszu było za gorąco i pociłem się, za to idealną na postoje, zwłaszcza na otwartym terenie, oraz przerobionego na czapkę buff'a, zbyt cienkiego na postojach, ale idealnego podczas marszów.

Bardzo podobało mi się zorganizowanie Związku Strzeleckiego. Staraliśmy się iść głównie leśnymi drogami, ale jednak czasem trzeba przekroczyć jakąś większą asfaltową drogę, lub nawet przejść nią kilkaset metrów. A idąc dużą grupą, w środku nocy musieliśmy mieć się szczególnie na baczności, bo o wypadek nie trudno. Przygotowywane przed Strzelców przejścia wyglądały jak obstawa podczas przedzierania się przez teren wroga. Super przeżycie.

Wszyscy razem doszliśmy do polany przed miejscowością Podlesina, znajdującej się mniej więcej w połowie drogi całego marszu. Według mnie jest to jedna z urokliwszych miejscowości na Roztoczu, ukryta w lesie, z ciekawą zabudową i układem uliczek. Spokojna. Po zebraniu chrustu, urządziliśmy ognisko, zjedliśmy kiełbaski i ziemniaki i podyskutowaliśmy o różnych sprawach. Ciszę nocy rozpraszał trzask płonącego ogniska, oraz kontynuowane śpiewy. Gdy posililiśmy zarówno ciało jak i ducha zebraliśmy się do wymarszu. Odśpiewaliśmy jeszcze zarówno Mazurka Dąbrowskiego, jak i Rotę, dogasiliśmy ogień i ruszyliśmy w drogę znów podzieleni na dwie grupy.







Początek dalszej trasy wiódł przez las, jednak po pewnym czasie musieliśmy zejść na większą drogę. W pewnej chwili jak nie łupnęło, jak nie gruchnęło. Z prawej strony eksplozja, z lewej strzały. Odpowiedzieliśmy ogniem i umknęliśmy, zaczajonej w lesie zasadzce przygotowanej przez Strzelców ruszając dalej w stronę Podlesiny. Niestety grupa została rozbita i 1-2 członków zniknęło. Odnaleźliśmy ich w samej Podlesinie, gdzie spotkaliśmy się też ze Strzelcami i pod kościołem, przy którym znajduje się pomnik upamiętniający ofiary II Wojny Światowej, wspólnie wysłuchujemy opowieści inicjatora imprezy Jarosława Antoszewskiego. Następnie ruszamy w dalszą drogę, rozstając się, tym razem już ostatni raz ze Strzelcami, którzy odbywali tej nocy, dalszą część swoich manewrów.

Za Podlesiną odbiliśmy w prawo, idąc początkowo lasem, jednak coraz częściej trafialiśmy na otwarte tereny gdzie czuć było wychładzający wiatr. Postoje urządzaliśmy w mijanych zadrzewieniach lub na samej drodze jeśli biegła w obniżeniu terenu. Po przykucnięciu była to świetna osłona przed wiatrem. Raz nawet przystanęliśmy w przydrożnym rowie, wylegując się na ziemi. W końcu dotarliśmy do podtomaszowskiej miejscowości Jeziernia i stamtąd ruszyliśmy na północ prosto do Tomaszowa. Nie wiem jak reszta, ale ja czułem już trochę przebyte kilometry i nieprzespane godziny. W końcu dotarliśmy pod Smoczą Jamę. Pod tablicą upamiętniającą pomordowanych wysłuchaliśmy ponownie opowieści prowadzącego. Był to również ostatni przygotowany punkt, wiec tutaj wszyscy zaczęliśmy się rozchodzić do swoich domów.

Czy było warto zarwać noc, łazić kilometry poza miastem, momentami marznąć? Bez wątpienia warto. Dla tych przeżytych chwil, dla przygody, dla poznanych tam ludzi. Dla upamiętnienia ludzi którzy walczyli o naszą wolność. Nawet o to żebym mógł teraz siedzieć w ciepłym mieszkaniu i pisać te słowa. A potem podzielić się nimi z innymi ludźmi. I zrobić to w moim języku.





Zapraszam na swoją stronę na FB Każda Strona Świata

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz