czwartek, 8 października 2020

Biwak w czasach zarazy

Wpis zaczął powstawać 23.03.2020 gdy niedługo przed swoimi 30 urodzinami podczas rozwijającej się pandemii Covid-19 wyrwałem się do lasu zaznać odrobiny dziczy. W Polsce zaczęto wprowadzać wtedy stopniowa ograniczenia chociaż do pełni jeszcze brakowało. Jednak pewna kwarantanna, lockdown już funkcjonowała. Jednak żeby totalnie w tym wszystkim nie zwariować trzeba było czasem pozwolić sobie na wyrwanie się za miasto. Gdy zaczynałem to pisać siedziałem właśnie w lesie i czekałem na zupę z ogniska i myśląc jak może wyglądać turystka w kwarantannie w moim wykonaniu. Z pisanego na bieżąco przy cieple ognia wpis zmienił się trochę w nieco archiwalne spojrzenie na całą sytuację.

Najpierw - bezpieczeństwo.
- wychodząc z domu nie można było zapomnieć o sytuacji która trwała na całym świecie. Jeśli miałeś własny dom i auto na podwórzu to super. Nieco gorzej było w blokach. Konieczność zachowania higieny, nie dotykania poręczy, klamka otworzona łokciem a i rękawiczki nie zaszkodziły. Wycieczka wycieczką ale nie można było zapomnieć, że trwała epidemia.
- Z kim? Można było jak w moim przypadku samemu. W sumie niezależnie od sytuacji na świecie najczęściej preferuję taką formę aktywności (z pewnymi wyjątkami). Jeśli bywało towarzystwo to tylko najbliższych z którymi żyło się na co dzień.

Tyle tytułem wstępu. A przechodząc do sedna. Uwielbiam Roztocze a jego Wschodnia część to bajka, gdzie na każdym kroku można odkryć tajemnicę historii przyrody lub folkloru. Ale by unikać zwłaszcza na weekendzie miejsc niezwykłych ale uczęszczanych warto wybrać inną formę kontaktu z przyrodą. Mam ten plus, że mam mały rodzinny las pod Tomaszowem. Idealne miejsce na ... Biwak. Poważnie. To świetna forma turystyki na takie czasy. Tamten dzień zacząłem od spotkania z trzema sarnami. Po dojściu do mojego stałego miejsca obozowego mała rundka po okolicy. Niestety czosnek niedźwiedzi który wysiałem tam kilka lat temu jeszcze nie wschodził, lub w ogóle się nie przyjął co zdarza się w przypadku wysiewu nasion a nie przesadzanie cebulek. Oskoły też nie było widać. Za to ciekawa obserwacja obecności wiosny i zimy w jednej dolinie gdzie w zależności od stoku który był nasłoneczniony a który nie, panowały inne warunki. Na północnym stoku doliny (skierowanym w stronę południową) powoli zaczynało się zielenić i być coraz bardziej widoczna wiosna. Natomiast przeciwna - południowa strona która dłużej przebywała w cieniu pokryta była jeszcze gdzieniegdzie śniegiem a gdy powiało od południa czuć było wyraźny chłód. 






Po rekonesansie czas na prace obozowe. Jako, że planowałem zostać tam na noc zacząłem od postawienia namiotu z dwóch pałatek WP. A co tam?! Zapowiadali tylko -5 na noc. Pałatki mają wiele wad do których na pewno zaliczy się ich waga i to, że zajmują pół plecaka a po namoknięciu to już w ogóle tragedia ale o dziwo jest też wiele plusów. Na pewno to co przyciąga wiele osób - niewątpliwy klimat! Dodatkowo to, że można w środku spokojnie rozpalić świeczkę lub przenieść z ogniska gorące kamienie bez strachu o to, że wszystko się stopi. I z namiotu nie robi się lampion który widać ze znacznej odległości (wolę dyskrecję). Nie lubię stawiać tipi z pałatek w klasyczny sposób czyli z jedną tyczką po środku. Spanie zwinięty w precel przez całą noc jest raczej średnio przyjemne. Zacząłem więc od ścięcia czterech tyczek na które rozwiesiłem materiał. I voila! W środku tyle miejsca, że spokojnie można się wyciągnąć, w nocy przekręcić na bok a i plecak z wyposażeniem się zmieści.

Mój dom na noc. Przytulny ale funkcjonalny


Często odwiedzam tę miejscówkę czy jako miejsce na chwilową włóczęgę z aparatem czy na dłuższy biwak. Więc gdy namiot stał gotowy, zacząłem szykować coś co chodziło mi ostatnio po głowie i doda więcej komfortu przyszłym wypadom w to miejsce, czyli stałe miejsce obozowe z porządną kuchnią. Zacząłem od paleniska w stylu "dacota fire hole". Dla osób nieobeznanych z tematem. Takie ognisko to cudowny wynalazek. Najpierw należy wykopać w ziemi dołek w którym docelowo będzie rozpalane ognisko. Gdzieś wyczytałem, że jeśli chodzi o wersję tymczasową robioną na chwilę podczas marszu sugerowany wymiar to pięść lub rozpostarta dłoń ale jako, że miała być to podstawa stałej kuchni zrobiłem większy dołek tak bym mógł w razie konieczności nachajcować w nim mocniej gdybym miał ochotę na bardziej ambitne kucharzenie lub chciał się lepiej ogrzać w nocy. Następny krok to określenie skąd wieje wiatr, z tym, że nie chwilowy powiew który może być spowodowany aktualną pogodą ale skąd mniej więcej wieje tam lokalnie wiatr. Wiem, ciężka sprawa bo może się on zmieniać co 30 sekund ale jako przypomnienie powiem, że w Polsce przeważają wiatry wiejące z zachodu. Warto też zwrócić uwagę na układ terenu który zmienia lokalny klimat. Dobrą wskazówką będą też drzewa które pod wpływem ciągle wiejących z jednego kierunku wiatru mogą mieć trwale zniekształcony pień i koronę. Ale po co nam to? Bo od strony z której wieje wiatr należy zrobić zrobić kanał doprowadzający świeże powietrze cierpliwie grzebiąc go zaostrzoną na płasko gałęzią. Spytasz się po jakim kątem. Odpowiem, że nie wiem, tak na oko 45 stopni ale sądzę, że nikt do lasu z kątomierzem nie chodzi. Dzięki ciągłym świeżym dostawom powietrza do głównej komory wytwarza się tzw cug co ułatwia spalanie. Mniej musimy się martwić o stabilność ogniska, płomień jest żywszy, a spalanie efektywniejsze. Takie palenisko daje też mniej dymu i według mniej łatwiej nad tym dymem zapanować bo dzięki cugowi leci on bardziej do góry jak w kominie. A gdy jednak czasem trzeba dmuchnąć żeby rozniecić żar można to zrobić w tunel doprowadzający powietrze dzięki czemu nie wdychamy dymu (łatwiej wtedy ciągle dmuchać bez zakasływania się) i nie leci nam w twarz chmura popiołu. Genialne!

źródło: https://www.artofmanliness.com/

Dacota fire hole. Ujęcie na palenisko - I

Dacota fire hole. Ujęcie na palenisko - II

Dacota fire hole. Ujęcie na kanał wlotowy powietrza

Gdy palenisko było już gotowe nadszedł czas na kolejny punkt programu - jedzenie. Przy biwaku nic nas tak naprawdę nie ogranicza a standardowa kiełbasa z kija lub pieczony ziemniak są po jakimś czasie nudne. Niżej mała lista tego co robiłem podczas tego wypadu, ale trzeba pamiętać o jednym - przyprawy. Ważą niewiele a zamienią mdłe papki w coś naprawdę fajnego. Miałem ze sobą sól, pieprz, paprykę, oregano i olej do smażenia. W sezonie można nazbierać dodatkowo świeżych dziko rosnących ziół takich jak np wspomniane oregano mające piękną polską nazwę - lebiodka.
Moje obozowe menu:
  • Danie główne - zupa cebulowa. O tej zupie powstał już swego czasu osobny wpis na blogu. Link TUTAJ. Tego dnia na dno kociołka powędrował olej oraz drobno pokrojona cebula a na nią świeżutka (już powoli wychodziła) pokrzywa i znaleziony nieopodal uszak bzowy. Taki grzyb rosnący głownie na bzach nazywany polskim grzybem mun. Pewnie wiele osób to zdziwi ale tak, grzyby można zbierać cały rok a nie tylko przez 2-3 miesiące gdy wychodzą prawdziwki i podgrzybki. Ten akurat grzyb porasta najczęściej konary czarnego bzu i kształtem przypomina czasem ucho (bardzo brzydkie ale jednak). Stąd jego nazwa uszak bzowy, lub ucho Judasza bo według tradycji właśnie na bzie powiesił się biblijny Judasz po zdradzie Jezusa. Grzyb jest jadalny, a co więcej - dostępny do zbioru cały rok. Czasem spotkamy świeży a czasem przyroda sama nam go zakonserwuje susząc (można dłużej pomoczyć lub pogotować) bądź mrożąc w zimie (tu wystarczy rozmrożenie chyba, że będzie dalej suchy, wtedy postąpić jak z suszonym). Gdy cebula się już zeszkliła dodałem wody i w tym samym czasie obok w miseczce szykowałem masę na kluski lane z jajka, mąki i wody, którą wlałem do kociołka gdy bulion zawrzał robiąc zawiesiste, smaczne i sycące kluski. Do pełni satysfakcji brakowało tylko jakiegoś wędzonego boczku
  • Jajko...pieczone - każdy zna pieczonego ziemniaka z ogniska. Natomiast jajka w formie gotowanej lub smażonej. Ja za to polecam jajka pieczone w gorącym popiele. Wystarczy tylko usunąć ze skorupki czapeczkę i włożyć w popiół. Po jakimś czasie dobrze sprawdzić czy otwór się nie zasklepił bo może eksplodować (co mi się przytrafiło z jednym), stąd też dobrze zdjąć z jajka czapeczkę a nie tylko zrobić dziurkę która zaraz by się zatkała.. Gotowe po ok 20 min w zależności od rozmiaru i temperatury.
  • Pieczywo - świeżutkie pieczywo w środku lasu? Proszę bardzo. Oto sposób na najprostsza wersje. W misce mieszamy wodę, jajko i mąkę na jednolitą masę. Nie zbyt wodnistą, ale też nie za twardą bo musi się lekko kleić. A teraz pieczenie. Sam zrobiłem na dwa sposoby. Pierwszy to mały ruszt/rakieta z zaplecionych cieniutkich gałęzi. Drugi który mi bardziej podpasował to nawinięcie ciasta po spirali na okorowany kij i powieszenie na widełkach nad ogniem. Czemu lepsze? Bo chleb piekł się stopniowo od części która była bliżej ognia do zewnątrz wzdłuż patyka dzięki czemu pracując przy ognisku mogłem odrywać sobie po kawałku zawsze ciepłego i dojrzałego chleba. A przy czym pracowałem?
Przygotowywanie kolacji. U góry woreczek do przechowywania przypraw i oleju i jego zawartość (aktualnie wszystko w nowym pokrowcu), worek na mąkę, a w misce mieszane ciasto opisane powyżej.

Poranne pieczenie chleba na kiju.

Była to stała całoroczna kuchnia nad ogniskiem. Stelaż z kilkoma opcjami wieszania kociołka, rusztu lub rożna. Do tego wieszak do trzymania w porządku naczyń, łyżek i pokrywek i mały stolik z gałęzi. Czas miałem więc zabrałem się za to na porządnie. Wszystko wymierzone i strugane tak żeby pasowało do siebie. Nawet mocujące elementy kołki są. Pracy na jeszcze jeden lub nawet dwa wyjścia w teren ale efekt będzie ok
Noc nawet ciepła przynajmniej przy ogniu. Przyjemna medytacja przy patrzeniu na trzaskające polana. Nie mogłem znaleźć nigdzie w domu piły więc polana musiałem przepalać na mniejsze części. Przed snem żeby w namiocie było nieco cieplej wniosłem rozgrzane cegły (sporo ich w okolicy) którymi obłożone było ognisko i przez długi czas oddawały ciepło. Nie próbujcie tego we współczesnych plastikowych namiotach ;) Ranek pogodny i trochę chłodny z początku, na wierzchu kubka z kawą który zostawiłem poza namiotem zrobiła się mała tafla lodu. Pod koniec pobytu wybrałem się po gałęzie na kołki do łączenia elementów kuchni o których wspomniałem wcześniej i w drodze przypomniało mi się ze zostawiłem w obozie aparat, ale pomyślałem ze może nic się nie stanie. Tylko, że się stało, bo kątem oka zobaczyłem koziołka sarny, który z kolei nie widział mnie. Wiatr mi sprzyjał i udało mi się podejść tak blisko, że z teleobiektywem w aparacie miałbym zdjęcie jak żyleta. Cóż, los tak chciał. Nacieszyłem się przygodą, zdjęcia zrobiłem telefonem i podziękowałem koziołkowi za towarzystwo gdy uciekł spłoszony.



Jakiś czas potem przy ognisku zobaczyłem w Internecie informację o zaostrzeniu sytuacji epidemicznej w Polsce. Szybko spakowałem plecak i wróciłem do domu żeby nie zostawiać w takim czasie rodziny samej (poza tym stęskniłem się za nimi).
I przygoda zakończona (nie licząc prania ekwipunku, ostrzenia sprzętu i mycia garnków z sadzy już w domu ;) ). Zwróćcie uwagę na kilka spraw. Miejsca wyjątkowe których pełno na Roztoczu ewidentnie przyciągają jak magnes ale w aktualnej sytuacji lepiej ich unikać. Pełny kontakt z przyrodą można mieć również w niewielkim lesie poza jakimikolwiek szlakami turystycznymi, co da nam dodatkowo ciszę i spokój od innych ludzi. Poza tym wcale nie trzeba jechać na drugi koniec planety w syberyjską tajgę lub w lasy Idaho w Stanach by przeżyć przygodę pełną kontaktu z naturą.
Pomysły na taką turystykę w czasach zarazy dla Was? Omijajcie tłoczne i popularne miejsca. Zamiast tego możecie np wziąć przewodnik do oznaczania roślin i sprawdzić co rośnie na łące niedaleko Was. Siąść na kocu z aparatem i czekać na nadejście jakichś zwierząt. Przejść się wzdłuż jakiegoś nienazwanego strumienia od miejsca gdzie wpływa on do większej rzeki aż do jego źródła.
Howgh!

Zapraszam na stronę mojego bloga Każda strona świata  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz